Magda Campion, mieszkanka Minessoty i restauratorka, regularnie dzieli się na swoim Instagramie (magda.in.minnesota) perypetiami związanymi z życiem za oceanem. W jednym z niedawno opublikowanych postów opowiedziała internautom o amerykańskim absurdzie. Jak się okazuje, kobieta wróciła z zakupów z porem, w którym brakowało... pora.

Polka o życiu w USA. Kupno pora może być wyzwaniem

Jak przekazała restauratorka na Instagramie, chciała kupić w sklepie por, jednak na półkach obecne były jedynie liście warzywa pozbawione białej — można powiedzieć głównej — części.

Zobacz także:

Chce wam pokazać pewien bezsens tutaj. Udało mi się kupić por w naszym sklepie, i nie wiem, oni chyba oszaleli, poobcinali te końcówki i w sprzedaży są tylko liście — przekazała na Instagramie reatauratorka z Minessoty.

Oczywiście zielony fragment pora sam w sobie odpadem nie jest, bo nadaje się doskonale do zup, niemniej nadal integralną częścią warzywa jest jego biała część. To zatem dość osobliwy przypadek, z jakim w Polsce nie sposób się spotkać. 

10 lat w USA i ciągle coś mnie zaskakuje. Już kolejny raz widzę pory z obciętymi końcówkami, tymi, które są najlepszą częścią pora. Nosz kurczę, motyla noga! Nie ma we mnie zgody na takie rujnowanie pora!! Gdzie jest moja końcówka, pytam? - zagaiła żartobliwie na Instagramie.

Komentujący wspomnieli pod postem Magdy Campion, że sami mieli do czynienia z podobnymi warzywnymi absurdami. Jedna z internautek wspomniała, że w Holandii widziała w sprzedaży młode buraki bez liści. „Botwinka bez botwinki, młode buraki wielkości truskawek, po co kupować to bez liści?” - żartowała. „Ale to prawda, co prawda, ja nie mieszkam na stałe w USA, ale jak byłam w sklepie spożywczym w USA, to widziałam takie pory” - dodała kolejna obserwująca. Skąd pomysł, by pozbawiać pora jego jadalnej części? Być może to kwestia niewiedzy, choć jest też możliwość, że białe części sprzedawane są oddzielnie na tackach, jak np. w Wielkiej Brytanii, a liście luzem.

Gotowanie po polsku w USA. Rosół? To nie takie proste

To jednak nie koniec warzywnych perypetii Polki za oceanem. Niegdyś na łamach portalu klubpolek.pl stwierdziła, że gotowanie rosołu w USA również może podnieść ciśnienie. Dlaczego? O ile za oceanem z kupnem gotowych obiadów czy wszelkiego rodzaju produktów instant w nie ma problemu, tak zrobienie zakupów, by samodzielnie ugotować posiłek od podstaw, może być wyzwaniem. Porcja rosołowa, czy choćby nawet tuszka kurczaka nie są łatwo dostępne. Nie wspominając o włoszczyźnie, za którą trzeba się dobrze nachodzić.

Mieszkając w Chicago czy w Nowym Jorku, bez problemu kupimy te warzywa w dowolnym polskim sklepie. Jeśli jednak mieszkamy w stanie, gdzie ich nie ma, stajemy przed prawdziwym sprawdzianem naszej pomysłowości i kreatywności. Bardzo szybko po przeprowadzce do USA zorientowałam się, że gotowanie rosołu trzeba zaplanować z dużym wyprzedzeniem, bo seler korzeniowy można dostać tylko w specjalnych sklepach z żywnością organiczną, a to co przez jakiś czas brałam za pietruszkę, jest pasternakiem - opowiada.

Ponadto kobieta zaznaczyła, że obecność pietruszki, pora czy selera na półkach w amerykańskich sklepach nie jest codziennością, więc najlepszym sposobem na zapewnienie sobie stałych dostaw włoszczyzny jest albo kupowanie większych jej ilości i mrożenie, albo posiadanie własnego ogródka.