Każdego roku dzieci czekają nie tylko na Wigilię. Bardzo ważnym dniem są przecież także Mikołajki - wtedy najmłodsi mogą liczyć na drobne upominki od samego świętego Mikołaja. Z tej okazji w niektórych miastach organizowane są spotkania z nim i warsztaty dla dzieci. Tak było właśnie we Wrocławiu, jednak mikołajkowa impreza wymknęła się spod kontroli. Żaden z rodziców nie przewidział, że „Mikołaj” może się tak skandalicznie zachowywać. Sprawdźcie, co stało się na warsztatach dla dzieci we Wrocławskiej Rezydencji Świętego Mikołaja. 

Święty Mikołaj jak z koszmaru

Jak donoszą dziennikarki „Gazety Wrocławskiej”, z ich redakcją skontaktowali się oburzeni rodzice dzieci z przedszkola znajdującego się przy ul. Białostockiej oraz ze Szkoły Podstawowej nr 9, przy ul. Solskiego 13 we Wrocławiu. W Rezydencji Świętego Mikołaja 3 grudnia miały się odbyć warsztaty dla najmłodszych z okazji Mikołajek. Program przewidywał gry i zabawy z Mikołajem i elfami, a także wspólne śpiewanie kolęd i sesję zdjęciową. Młodsze dzieci miały dostać na koniec certyfikat, a starsze przygotować świąteczne świece. Niestety, większość z tych atrakcji w ogóle nie doszła do skutku. Co więcej, miejsce wyglądało raczej przygnębiająco - jak informuje nauczycielka z wrocławskiego Przyjaznego Przedszkola, z którego dzieci także wzięły udział w zabawie, na miejscu była tylko choinka i dmuchany Mikołaj. Organizacja wydarzenia też pozostawiła wiele do życzenia. 

Zobacz także:

Pomimo punktualnego przyjazdu, okazało się, że nie było dla nas miejsca. 35 dzieci w wieku 4-5 lat zostało zmuszonych do siedzenia pod ścianą przez godzinę. Elfy, które miały bawić się z dziećmi, wręczyły im jedynie listy do Świętego Mikołaja, a po ich złożeniu w worku, nie otrzymaliśmy żadnych dalszych wskazówek. Zostaliśmy pozostawieni bez opieki i informacji, co mamy dalej robić. Warsztaty, które miały być częścią programu, również się nie odbyły. Pani organizatorka wyraziła pretensje, gdy zapytaliśmy, dlaczego nie odbyły się zgodnie z zapowiedziami - powiedziała w rozmowie z „Gazetą Wrocławską” Aleksandra Wieczorek, nauczycielka z Przyjaznego Przedszkola. 

„Mikołaj cuchnął piwem i papierosami”

Gdyby tego było mało, dzieci oraz ich opiekunowie doznali szoku, gdy w sali pojawił się Mikołaj. A w zasadzie ktoś, kto niezbyt przyłożył się do tego, by w ogóle przypominać tę postać. Mężczyzna będący animatorem miał niechlujne przebranie, nie umiał rozmawiać z dziećmi i zachęcić ich do zabawy. Starszaki zorientowały się, że nie tylko to powinno wzbudzać ich niepokój. 

Mój syn mówił, że „Mikołaj” cuchnął piwem i papierosami oraz miał duże braki w uzębieniu. Zachowywał się nieprofesjonalnie i zupełnie nie umiał nawiązać kontaktu z dziećmi - mówi pani Dominika Maciejewska, matka jednego z uczniów Szkoły Podstawowej nr 9 w rozmowie z „Gazetą Wrocławską”. 

„Mikołajowi” towarzyszyła (w teorii) wesoła elfka. Przebrana kobieta chyba także była tego dnia w złym nastroju, ponieważ odzywała się do dzieci w sposób skandaliczny. 

Z obiecanych warsztatów robienia świec także nic nie wyszło, bo było zbyt dużo dzieci, więc nasza klasa po prostu na nie nie zdążyła. Wtedy podeszła do nich pani przebrana za elfa i zapytała: „Wy jesteście z 3D jak dynie czy jak debile?” - mówi dalej pani Dominika.  

Reakcja organizatorów na zachowanie Mikołaja

„Gazeta Wrocławska” skontaktowała się z organizatorami atrakcji, czyli firmą Marta Fit. Właścicielka, pani Marta Libudzic przyznała, że kontaktowali się z nią rodzice dzieci biorących udział w warsztatach. Podobno otrzymała nawet groźby. Kobieta uważa, że jest ofiarą hejtu i zapowiada podjęcie kroków prawnych. 

Te opinie przekroczyły granice dobrego smaku, a niektóre zarzuty wymknęły się spod kontroli. Nie mogę tak tego zostawić. Aby stawiać takie zarzuty, trzeba mieć dowody - mówi Marta Libudzic. 

Właścicielka firmy podkreśla także, że żaden rodzic ani nauczyciel nie zwrócił w trakcie warsztatów uwagi animatorom, że któreś z nich może być pod wpływem alkoholu. Dodaje, że jej firma przechodzi wymagane kontrole, ma pełną dokumentację i działa na tym rynku już od wielu lat. 

Jako matka, mam świadomość, że takie zachowanie ze strony animatorów jest niedopuszczalne. Jeśli faktycznie coś takiego by się stało, to na ich miejscu natychmiast zadzwoniłabym na policję. Nikt jednak tego nie zrobił. Uważam, że całość została wymyślona po czasie, żeby rozdmuchać tę sprawę - twierdzi Marta Libudzic w rozmowie z „Gazetą Wrocławską”. 

Całe to wydarzenie kosztowało 60 zł od dziecka. Dyrektorka Przyjaznej Szkoły Podstawowej i Przedszkola we Wrocławiu Anna Bartczak zapowiada, że Rada Rodziców będzie się ubiegać o zwrot kosztów.