Prawo budowlane to zbiór przepisów, które pomagają i nadzorują proces planowania, budowy czy rozbiórki budynków. Dzięki powszechnie ustalonym przepisom i zachowaniu kluczowych norm, możliwe jest zapewnienie bezpieczeństwa, ochrony interesów publicznych, jak i środowiska. Jednak jak każde prawo, również to budowlane, czasami okazuje się bezlitosne. O surowości tych praw przekonało się pewne małżeństwo z Puław, które po latach budowy domu, jest zmuszone wyburzyć budynek. Wszystko zaczęło się od konfliktu z sąsiadką o spadający śnieg. Skąd tak drastyczna decyzja?

Historia małżeństwa z Puław

Kilkanaście lat temu małżeństwo z Puław podjęło decyzję o budowie wymarzonego domu, a w związku z tą decyzją, pani Agnieszka i pan Jerzy kupili działkę, na której znajdował się także mały, stary budynek. W 2003 roku rozpoczęto budowę, a cały projekt przebiegał bez większych komplikacji.

Zobacz także:

Dom budowała cała rodzina. Ja wyjechałam za granicę. Wzięliśmy kredyt hipoteczny. Cały wolny czas, całą naszą młodość, wszystkie nasze oszczędności włożyliśmy w nasz dom, bo to było nasze marzenie, by mieć swój własny kąt - mówi „Uwadze” pani Agnieszka.

Włożone było w to mnóstwo pracy i serca. Siedziałem po nocach, żeby to jak najszybciej skończyć - dodaje pan Jerzy.

Pierwsze problemy zaczęły się jednak w 2007 roku, kiedy dom był już prawie całkowicie ukończony. Wówczas spokój małżeństwa zakłóciła kłótnia z sąsiadką. Chodziło głównie o kwestię spadającego z dachu na teren posesji sąsiadki śniegu.

Sąsiadka czepiała się o byle co – czy śnieg do niej spadał, czy nie spadał, to i tak spadał - skarżyli się pani Agnieszka i pan Jerzy

Mimo prób zażegnania konfliktu, ten z czasem jedynie narastał. Małżeństwo zaproponowało nawet opcję regularnego odśnieżania posesji sąsiadki, jednak kobieta nie zgodziła się, a dodatkowo zaczęła donosić na sąsiadów do różnych instytucji, w tym do nadzoru budowalnego.

Dom za blisko granicy działki o 30 cm

W wyniku podjętej przez nadzór budowlany kontroli posesji małżeństwa okazało się, że dach był za długi i wykraczał poza dozwolone normy. W związku z tym pani Agnieszka i pan Jerzy podjęli decyzję o jego skróceniu. Przy okazji postanowili zamontować specjalne drabinki, które zapobiegłyby spadaniu śniegu w przyszłości.

Jak dotarło to do nadzoru, to nadzór zmierzył, że okap dachu jest za długi. Wtedy skróciliśmy dach. Dodatkowo zamontowałem stopery. Ale dalej był problem. Domontowaliśmy drabinki śniegowe. To rozwiązało problem tak, że śnieg nie spadał. Ale dla sąsiadki nie rozwiązało tego problemu - opowiadał pan Jerzy.

To jednak nie okazało się wystarczające, a kontrole nadzoru budowlanego jedynie zwiększono. Wówczas wykryto kolejne nieścisłości w związku z budową. Tym razem eksperci wykazali, że dom znajduje się za blisko granicy działki o 30 cm.

Prawo budowalne stanowi, że odległość od domu do granicy działki powinna wynosić co najmniej 3 metry. W pewnych warunkach przepisy dopuszczają też odległość 1,5 metra. W tym wypadku zabrakło 30 centymetrów - informuje TVN.

Nie chodzi o to, czy jest różnica 30 centymetrów, 10 cm czy metra. Jest zapis, że odległość minimalna wynosi 1,5 metra. Warunek nie został spełniony. W prawie budowlanym ani w tych postępowaniach nie ma empatii, są zapisy prawa, są artykuły, których trzeba przestrzegać - stwierdza Michał Syta, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Puławach.

Sprawa toczyła się latami, jednak ostatecznie sąd podjął decyzję o konieczności wyburzenia domu. Co więcej, w związku z naruszeniem przepisów na małżeństwo nałożono aż 200 tys. złotych kary.

Muszą wyburzyć dom przez konflikt z sąsiadką

Ostatecznie okazało się, że całej sytuacji winny jest błąd urzędnika, który w związku z przedawnieniem sprawy nie poniesie żadnych konsekwencji. Małżeństwo podkreśla, że gdyby mieli świadomość pomyłki popełnionej przez organy wydające pozwolenie na budowę, z pewnością nie budowaliby domu w ten sposób. W wyniku decyzji sądu małżeństwo straciło cały dorobek i oszczędności życia.

Nie musiałam w ten sposób budować domu. Ale oni przyjęli ten projekt. Bez żadnych zastrzeżeń. Dla mnie życie straciło sens. Myślę o tym, jak to będzie wyglądało, kiedy będziemy burzyć dom. Będę musiała mieszkać pod mostem, bo gdzie pójdę? Nie mam oszczędności. Nie mam majątku, całym moim majątkiem jest dom - żali się pani Agnieszka.