Święta Bożego Narodzenia w czasach PRL to niekończące się kolejki, walka o podstawowe produkty i nieodłączny karp w wannie. Przygotowania do świąt wymagały dużej cierpliwości, pomysłowości i często znajomości. Było to przedsięwzięcie logistyczne na wielką skalę, które angażowało całą rodzinę i nierzadko sąsiadów. Przyjrzyjmy się, jak wyglądała przedświąteczna gorączka zakupów w tych trudnych czasach.
Kolejki za cukrem i papierem toaletowym
W okresie PRL-u kolejki były nieodłącznym elementem codzienności, a przed świętami stawały się jeszcze bardziej widoczne. Masło, cukier, cytrusy – produkty, które dziś są łatwo dostępne, wtedy były prawdziwym rarytasem. Przed Bożym Narodzeniem kolejki stawały się dłuższe, a ludzie wykazywali się ogromną cierpliwością, aby zdobyć to, co potrzebne na świąteczny stół.
Zobacz także:
Plotki o dostawie czekolady czy pomarańczy rozchodziły się błyskawicznie, mobilizując mieszkańców do ustawienia się w kolejce przed sklepem. Ludzie stali godzinami, a niekiedy nawet całymi dniami, wymieniając się w kolejkach z członkami rodziny czy sąsiadami, aby nie stracić miejsca. W takich sytuacjach kluczowe były spryt, cierpliwość i współpraca. Często organizowano „dyżury”, aby nie stracić miejsca, co wiązało się z tym, że kolejka żyła swoim życiem.
Kolejki były też miejscem wymiany informacji – nie tylko na temat dostaw towarów, ale także na temat życia codziennego. W okresie świątecznym temat ten był wyjątkowo aktualny, bo każdy chciał jak najlepiej przygotować się na święta. Plotki o towarze spod lady, o dostawie czegoś wyjątkowego – te informacje rozchodziły się jak błyskawica, a od nich zależała jakość świątecznego stołu.
Święta PRL, czyli żywy karp w wannie
Karp na wigilijnym stole to tradycja, która w czasach PRL-u była bardzo żywa, dosłownie i w przenośni. Najlepiej było kupić żywego karpia, co wiązało się z koniecznością przechowywania go w wannie przez kilka dni przed Wigilią. Dzieci patrzyły z zaciekawieniem, a dorośli często stresowali się nadchodzącym obowiązkiem uboju ryby. Z perspektywy dzisiejszych czasów może to wydawać się dość niecodzienne, ale wówczas był to naturalny element świątecznych przygotowań.
Karpie sprzedawano z beczek ustawionych na ulicach i przy sklepach rybnych. Kolejki do takich miejsc były długie, a nie każdy miał szczęście wrócić do domu z rybą. Jeśli jednak udało się zdobyć karpia, był to prawdziwy powód do dumy i symbol świątecznego sukcesu. Wiele osób miało swoje sprawdzone sposoby na przechowywanie ryby – nie tylko w wannie, ale i w wiaderkach czy dużych miskach, jeśli brakowało miejsca w łazience.
Sam moment uboju ryby był przeżyciem, które pozostawało na długo w pamięci. Niektórzy nie byli w stanie zrobić tego sami, dlatego czasami proszono sąsiadów lub znajomych o pomoc. Później, smażony karp stawał się jednak najważniejszym punktem wigilijnej kolacji, a dzieci chwaliły się, że miały w domu „prawdziwego karpia”.
Choinki i ozdoby świąteczne w PRL
Choinki w PRL-u sprzedawano w wyznaczonych punktach, zazwyczaj tuż przed samymi świętami. Czasami udawało się kupić piękną, gęstą choinkę, ale często trzeba było zadowolić się drzewkiem mniej okazałym, które wymagało sprytnego zamaskowania braków. Czasami w ruch szły kreatywne techniki – przycinanie gałęzi, doczepianie ich w odpowiednie miejsca, aby choinka wyglądała bardziej okazale. Wiele osób zadowalało się tym, co było dostępne, bo najważniejsze było, by w domu pachniało świeżym igliwiem.
Ozdoby choinkowe były towarem deficytowym. Bombki i łańcuchy, jeśli były, traktowano jak skarby. Przechowywano je przez lata, przekazywano z pokolenia na pokolenie. Wiele ozdób robiono samodzielnie – łańcuchy z papieru, aniołki z waty, czy pierniczki, które pełniły rolę dekoracji. Ozdoby własnoręcznie wykonane miały swoją wartość – nie tylko estetyczną, ale także emocjonalną. Każda była inna i miała swoją historię.
Dzieci szczególnie angażowały się w przygotowanie ozdób. Zbierały kolorowe bibułki i papier, tworzyły długie łańcuchy, wycinały gwiazdki i aniołki. Każdy członek rodziny miał swoje zadanie – wspólne dekorowanie choinki było ważnym rytuałem, który zbliżał i budował świąteczną atmosferę.
Puste półki i towary spod lady
Sklepy w PRL-u, szczególnie przed świętami, świeciły pustkami. Aby zdobyć podstawowe produkty, często trzeba było mieć znajomości. „Towar spod lady” ratował świąteczny stół – jeśli znało się sprzedawcę, można było liczyć na trochę masła, kiełbasy czy słodyczy, które normalnie były niedostępne. To właśnie te „znajomości” i nieformalne układy pomagały zaopatrzyć się w najbardziej pożądane produkty.
Produkty luksusowe, takie jak czekolada czy pomarańcze, pojawiały się tylko okazjonalnie. Pomarańcze, dostępne raz do roku, na Boże Narodzenie, były symbolem świąt – dzieci czekały na ich zapach i smak z wielką niecierpliwością. W wielu domach, zapach pomarańczy był znakiem, że święta są już blisko. Skromność była normą, a święta były czasem, kiedy można było nacieszyć się tym, co udało się zdobyć. Nawet małe ilości „luksusowych” produktów miały wtedy ogromną wartość.
W świątecznych przygotowaniach nie brakowało również wymiany towarów. Ludzie często się wymieniali – ktoś miał dostęp do pomarańczy, inny do cukru lub kawy. W ten sposób budowano świąteczny stół, opierając się na wzajemnym wsparciu i solidarności. Pomoc sąsiedzka była na porządku dziennym – ludzie pożyczali sobie brakujące produkty, dzielili się opłatkiem czy zapasami z własnej spiżarni.
Prezenty pod choinką w PRL
Prezenty w PRL-u były skromne, ale dawały ogromną radość. Dzieci cieszyły się z lalek, samochodzików, klocków czy słodyczy. Rodzice często sami robili zabawki – szyli przytulanki, majsterkowali. Te prezenty, mimo że proste, miały wartość sentymentalną i były symbolem troski i poświęcenia. Były też często efektem długich starań, bo zdobycie materiałów do ich wykonania również nie było łatwe.
Wiele rodzin decydowało się na własnoręczne wykonywanie prezentów, bo nie było innej możliwości. Pluszowe misie szyte z resztek materiału, drewniane klocki robione w domowych warsztatach, a nawet proste książeczki z obrazkami – to wszystko sprawiało, że pod choinką nigdy nie było pusto. Dzieci czekały na prezenty z niecierpliwością, bo każda niespodzianka była wyjątkowa i miała swoją historię.
Nie brakowało też praktycznych upominków – ciepłe skarpety, rękawiczki, czapki. Choć wydawały się prozaiczne, były one dowodem troski o najbliższych. Każdy upominek, nawet najskromniejszy, miał swoją wartość, bo liczyła się pamięć i intencja, a nie materialna wartość.
Tak wyglądała Wigilia w PRL
Mimo braków i trudności, święta w PRL-u miały swój urok. Liczyła się rodzinna atmosfera i wspólnie spędzony czas. Przygotowania do Wigilii były wspólnym wysiłkiem – dzieci pomagały lepić pierogi, babcie smażyły karpia, a dziadkowie kładli sianko pod obrusem. Każdy miał swoje zadanie, a cała rodzina działała jak zgrany zespół. Przygotowania zaczynały się na długo przed Wigilią, bo trzeba było wszystko dokładnie zaplanować, aby zdobyć potrzebne składniki.
Dzisiaj, kiedy półki sklepowe uginają się od towarów, łatwo zapomnieć, jak wiele pracy i zaangażowania wymagało przygotowanie świąt w PRL-u. Jednak to właśnie te trudne czasy nauczyły nas cieszyć się z rzeczy małych i doceniać obecność bliskich. Święta w PRL-u miały swoją specyficzną atmosferę, w której najważniejsze były miłość, rodzina i wspólnota. Wspólne wspomnienia i tradycje, które pielęgnowano, przetrwały lata i do dziś budują magię Bożego Narodzenia w wielu domach.