Zegarynka – słowo, które w czasach PRL-u brzmiało znajomo niemal każdemu. Niewielu miało wówczas w domach precyzyjne zegary, a telefony komórkowe były jeszcze odległą futurystyczną wizją. W świecie, gdzie dokładność miała swoje znaczenie, a synchronizacja życia codziennego wymagała pewnych sprytnych rozwiązań, zegarynka stała się nieodzownym elementem rzeczywistości. Sprytni Polacy korzystali z niej również w nietypowy sposób.
Zegarynka w PRL-u. Co to było?
Zegarynka była numerem telefonu, pod który można było zadzwonić, by sprawdzić dokładną godzinę. W czasach PRL-u była to usługa niezwykle popularna, ponieważ nie każdy miał w domu precyzyjny zegarek, a synchronizacja czasu była kluczowa dla wielu osób – zwłaszcza pracujących w fabrykach, kolejarzy czy kierowców.
Zobacz także:
Numer, pod który należało zadzwonić, to 926. Po drugiej stronie „słuchawki” czekał mechaniczny głos – a właściwie nagrana zapowiedź, którą czytała Lidia Wysocka, znana aktorka i reżyserka. Jej ciepły, wyraźny głos informował o godzinie z dokładnością co do sekundy. W ten sposób można było np. ustawić zegarek czy dostosować czas odjazdu pociągu.
Choć dzisiaj dokładną godzinę sprawdza się jednym spojrzeniem na smartfon, w tamtych czasach zegarynka była jedynym sposobem na zdobycie tej informacji bez marginesu błędu. Jednak Polacy znaleźli dla niej także inne, zupełnie nieoczekiwane zastosowanie.
Jak Polacy oszczędzali dzięki zegarynce?
W czasach PRL-u telefon stacjonarny nie był wcale tak powszechny jak dziś. Nie każdy miał aparat w domu, a rozmowy międzymiastowe były drogie. Aby się z kimś skontaktować, trzeba było korzystać z central telefonicznych lub poczty. Sprytni Polacy szybko odkryli, że numer 926 można wykorzystać do taniej komunikacji. Jak to działało? Wystarczyło, by dwie osoby z różnych miast zadzwoniły na zegarynkę w tym samym momencie – wtedy mogły się wzajemnie usłyszeć.
Mechanizm był prosty: linie telefoniczne w PRL-u nie były tak zaawansowane jak dziś, a połączenia na jeden numer czasem „krzyżowały” rozmowy. Jeśli więc ktoś z Warszawy i Krakowa jednocześnie dzwonił na 926, mogło się zdarzyć, że zamiast nagrania słyszeli siebie nawzajem. W ten sposób można było porozmawiać za darmo, omijając opłaty za połączenia międzymiastowe.
To zjawisko było oczywiście niezamierzonym efektem technicznym, ale dla wielu osób stało się sposobem na obejście kosztów rozmów. Chociaż metoda nie była niezawodna, to jednak niektórym udawało się skorzystać z niej wielokrotnie.
Jakich telefonów używano w czasach PRL-u?
W latach PRL-u telefon nie był standardowym wyposażeniem w domach. Dostęp do niego mieli przede wszystkim urzędnicy, lekarze, dyrektorzy zakładów czy osoby mieszkające w dużych miastach. Przeciętny obywatel musiał często czekać nawet kilkanaście lat na przydział aparatu telefonicznego!
Najpopularniejsze modele telefonów w tamtych czasach to:
- Aparaty bakelitowe CB-49 – charakterystyczne, czarne, z dużą tarczą numerową.
- Telefon CB-50 – nowocześniejsza wersja z plastikową obudową.
- Tulipan – model z lat 70., często spotykany w urzędach i biurach.
- Bratek – telefon z lat 80., stosowany w domach prywatnych.
Koszty połączeń były wysokie. Minuta rozmowy międzymiastowej kosztowała kilka złotych, co przy ówczesnych zarobkach było sporym wydatkiem. Dlatego rozmowy były krótkie i konkretne – ludzie często dzwonili np. na pocztę, by zamówić rozmowę z innym miastem, i dopiero po uzyskaniu połączenia przekazywali najważniejsze informacje.
Nie każdy mógł pozwolić sobie na luksus posiadania telefonu, dlatego w wielu miejscach funkcjonowały telefony na żetony, które znajdowały się na pocztach i w centralach telefonicznych. To one były jedynym sposobem na komunikację dla wielu osób, które nie miały własnego aparatu.